Nowi obywatele

W poprzednim numerze pisałem o gatunkach, które w Polsce utraciliśmy. Na szczęście nie tylko tracimy, w ostatnim czasie przybyło nam nieco nowych mieszkańców, o których napiszę kilka słów.

W świetle jupiterów

Od bardzo dawna polscy ornitolodzy wyczekiwali osiedlenia się w naszym kraju puszczyka mszarnego. Koleżanki i koledzy po lunecie penetrowali w tym celu Puszczę Białowieską, ponieważ tam był najczęściej widywany i, co równie ważne, gniazduje już w białoruskiej części puszczy. Kiedy prowadzę wycieczki przyrodnicze, mam zwyczaj informować, że kupujemy „bilet”, ale czy seans się odbędzie, nie mamy pewności. Właściwie spektakl jest zawsze, ale nie zawsze taki, jakiego oczekujemy. Podobnie było w przypadku tej niezwykłej sowy. W 2010 r., podczas badań lęgów ptaków drapieżnych, przypadkiem odnaleziono dwa gniazda puszczyków mszarnych, tyle że nie w sławnej Puszczy Białowieskiej, a w Lasach Sobiborskich. Wieść zelektryzowała ornitologiczne towarzystwo, wszak „mszarniak” jest wśród nas gwiazdą, a o spotkaniu z nim marzy chyba każdy ptasiarz. Jego osiedlenie się w Polsce jest dla nas tym, czym przeprowadzka Woody’ego Allena nad Wisłę byłaby dla miłośnika neurotycznego humoru filmowego. Rok później, ku wielkiemu rozżaleniu ornitologów, nie odnotowano u nas ani jednego lęgu puszczyków mszarnych, ale już w 2012 r. mieliśmy siedem par! Póki co jest to rekord, choć i w tym roku doczekaliśmy się całkiem niezłego wyniku – pięciu par, które obdarowały nas jedenaściorgiem nowych, skrzydlatych obywateli.

Skoro już o piszę o nowo osiedlonych sowach, to wspomnę, że cztery lata temu, kiedy wprowadzałem się na skraj Puszczy Białej, odnotowano w mojej nowej okolicy kopulującą parę syczków. Na zachowaniach godowych się jednak skończyło, gniazda nie odnaleziono, a same ptaki zniknęły jak kamfora. Niemniej strony internetowe dla ornitologicznych maniaków rozgrzały się do czerwoności. Szczęśliwi obserwatorzy opisali w sieci całą przygodę, pochwalili się zdjęciami i nagraniem głosu, ale przemilczeli opowieść, którą usłyszałem minionej wiosny od… policjantów. Otóż poruszających się bezszelestnie niczym sowy obserwatorów zatrzymali stróże prawa, podejrzewając w nich złodziei! Policjant, który brał udział w zatrzymaniu i opowiedział mi o nim, podsumował całe zdarzenie retorycznym pytaniem: „Kto normalny łazi po nocy?”. Oczywiście sprawa szybko się wyjaśniła i po rutynowym spisaniu danych osobowych ptasiarze opuścili pokład radiowozu.

Stosunkowo świeżym osiedleńcem na polskiej ziemi jest łabędź krzykliwy – gwiazda niejednej poprowadzonej przeze mnie prelekcji. To ptak niepospolitej urody. W przeciwieństwie do powszechnie znanego łabędzia niemego (którego urodę mój ulubiony Jan Sokołowski cenił jednak wyżej) stroni od ludzkiego towarzystwa, zwłaszcza w czasie lęgów. Od naszego „rodzimego” brzydkiego kaczątka różni go dziób barwy żółtoczarnej i znacznie większa chęć do dobywania głosu, przypominającego nieco klakson lub klangor żurawia. Do żurawia podobny jest w tym, że jego głos jest niemodulowany, a charakterystyczny dwutakt ptaki osiągają śpiewając na dwa, małżeńskie głosy. Tu nadmienię, że nasz „stary” łabędź, wbrew nazwie, zupełnie niemy nie jest, ale to zostawię na inną opowieść.

Łabędzie krzykliwe pochodzą z syberyjskiej tajgi i opanowują nasz kraj od północy. Pierwsze lęgi zanotowano w 1973 r., a liczebność gatunku w Polsce początkowo rosła powoli. W ostatnich latach notujemy przyrost wręcz lawinowy. W 2007 r. mieliśmy 53 pary, po dekadzie ponad 130! Ponadto często możemy spotkać naszego bohatera od jesieni do wiosny, kiedy nasz kraj odwiedzają ptaki z północy. Dla jednych jesteśmy tylko przystankiem w drodze do cieplejszych krajów, dla innych nasze zimy są w sam raz i, o ile wody nie zamarzną, pozostają u nas do nadejścia wiosny w Skandynawii czy północnej Rosji.

Skoro już mowa o blaszkodziobych, warto wspomnieć o edredonach. Oczywiście to również gwiazda, a raczej gwiazdor, z uwagi na przepiękne ubarwienie pana edredona. Mało kto jednak wie, że ich puchem wypełnia się ubrania polarników. Jest on bardzo ciepły i niezwykle wytrzymały, a do tego można go formować w dowolne kształty, przy czym nie traci na trwałości. Edredony próbowały szczęścia na polskim wybrzeżu w 1997 r., ale bez powodzenia. Od tamtej pory toczyły się burzliwe dyskusje, czy można uznać je za ptaki lęgowe w Polsce. Spór zakończył się w 2012 r., kiedy odnotowano jedyny jak dotąd udany lęg tych ptaków w rezerwacie Mewia Łacha. Już rok wcześniej widziano samicę na gnieździe, lecz nie doczekaliśmy się wówczas edredonów z polskim obywatelstwem. Prawdopodobnie tę samą samicę widywano na gnieździe także później, jednak sukces lęgowy już się nie powtórzył. Do listy lęgowych blaszkodziobych należy dopisać również mandarynki (z uwagi na rozmiary to gwiazdeczki spacerów, które prowadzę po warszawskich parkach), kazarki egipskie i bernikle kanadyjskie. Są to jednak ptaki sztucznie sprowadzone do Europy, z czym wiążą się pewne problemy, o których mowa będzie później.

Od 1979 r. możemy się chwalić, że Polska jest ojczyzną wszystkich europejskich dzięciołów, jako że wtedy właśnie stwierdzono pierwsze lęgi dzięcioła białoszyjego, który przybył do nas z terenów Bliskiego Wschodu. Jest on podobny do najpopularniejszego dzięcioła dużego, którego znamy z lasów czy miejskich parków. Różni się od niego brakiem czarnego paska na szyi, która wskutek tego jest biała, stąd też wywodzi się jego dzisiejsza nazwa. Podczas spaceru po parkach, szczególnie nieco zapuszczonych, lub po starych sadach warto zatem przyglądać się napotkanym dzięciołom. Jeśli dopisze nam szczęście, może spotkamy jedną z dwóch tysięcy par lewantyńskiego przybysza, zwanego niegdyś dzięciołem syryjskim, a w gwarze ptakolubów po prostu Syryjczykiem?

Jeszcze więcej szczęścia będziemy potrzebować, by spotkać zaroślówkę. Ptak ten jest dość skryty, a do tego śpiewa w nocy, kiedy niewielu amatorów ptaków „szlaja” się w terenie. Zaroślówkę spotkamy zwykle w trzcinowiskach. Pierwszy raz widziano ją w połowie ostatniej dekady minionego wieku, a pierwsze potwierdzone lęgi odnotowano niedaleko Białegostoku w roku 2011. Obecnie szacuje się jej populację na od 6 do 29 par, ale może być znacznie liczniejsza, gdyż, jak wspomniałem, trudno ją wykryć. A jakiego typu to gwiazda? Może Wy coś zaproponujecie?

Poza gwiazdami opierzonymi przybyło nam ciało niebieskie pokryte łuskami. W 2009 r. niedaleko Cieszyna napotkano młodocianego zaskrońca rybołowa, bliskiego krewnego naszego rodzimego zaskrońca. Inaczej niż w przypadku odwiecznego mieszkańca naszego kraju jego głównym pokarmem nie są płazy, lecz ryby. Niestety, poza tym jednym osobnikiem, nie odnaleziono większej liczby tych węży. Warto zaznaczyć, że w 2014 r. ówczesny minister środowiska, Maciej Grabowski, nadał temu gatunkowi status ściśle chronionego. Szkoda, że ten sam minister, tym samym rozporządzeniem, zdegradował naszego starego, poczciwego zaskrońca do rangi częściowo chronionego…

Mniej szczęścia do ministrów odpowiedzialnych za środowisko ma szakal złocisty, którego do rangi gwiazdy wynoszą wystąpienia i pomysły obecnego pogromcy korników i żubrów. Jan Szyszko uznał, że należy szakala złocistego wpisać na listę gatunków łownych, co ma zapewnić… możliwości jego ochrony i badań naukowych. Wybaczcie, ale palce nad klawiaturą mi opadły… Nie mam siły tego komentować ani żartem, ani zgryźliwą uwagą. Zainteresowanych stanowiskiem naukowców w tej sprawie odsyłam na stronę Nauka dla Przyrody.

Wielki come back

Od jakiegoś czasu nasze władze dostrzegają problemy wynikające z emigracji za chlebem naszych rodaków i robią co mogą, przynajmniej deklaratywnie, by zachęcić ich do powrotu. Nie wiem jaki odzew te działania i apele odnoszą wśród ludzi, ale odpowiedziało na nie kilka innych gatunków.

Rok 1997 odcisnął się w pamięci ornitologów w sposób szczególny. Zanotowano wówczas powrót do Polski czapli białej i to w dwóch miejscach jednocześnie: nad Biebrzą i w rezerwacie Słońsk, będącym dziś najmłodszym parkiem narodowym o nazwie Ujście Warty. Wcześniej, w połowie XIX w., lęgi tych ptaków były obserwowane w kolonii na Dolnym Śląsku, niedaleko Głogowa. Niestety, stulecia prześladowań uszczupliły liczebność czapli białych, nie tylko w naszych dzisiejszych granicach. Polowano na nie dla pięknych piór, zwanych egretami, które przyozdabiają ptaki w okresie godowym. Najpierw nosili je przy hełmach rycerze – wbrew Sienkiewiczowi Krzyżacy gustowali nie tylko w strusich piórach, zresztą podobnie ich przeciwnicy z pól Grunwaldu. Kiedy czasy zakutych w zbroje wojaków minęły, swe kapelusze zdobnymi piórami uświetniali oficerowie, jednak i pyszne kapelusze mundurowych odeszły do lamusa, gdy nastała era strojów maskujących. Wówczas moda na egrety zapanowała wśród zamożnych dam. Co roku zabijano tysiące ptaków dla pozyskania pięknych piór. I wojna światowa, kosztująca życie i zdrowie miliony ludzi, przerwała szlaki handlowe, co zapewne ocaliło gatunek od całkowitego wytępienia, gdyż po wielkiej wojnie moda na czaple pióra już się nie odrodziła. Obecnie czapli białych w Polsce przybywa i możemy się cieszyć ok. 110-180 parami. Od niedawna sporadycznie lęgnie się u nas również czapla nadobna, dla której posiadanie egret miało równie opłakane skutki. Jej lęgi odnotowano w 2012 i 2014 r. nad górną Wisłą.

Innym zwierzęciem, które do nas powróciło, jest suseł moręgowany. Zwierzę to zanika niemal w całej Europie, a w Polsce, gdzie osiągało północną granicę zasięgu, wyginęło w połowie lat 60. ubiegłego wieku za sprawą zmian zachodzących w rolnictwie. Zmiany te przyczyniły się walnie do zaniku gatunku na całym kontynencie, choć dawniej człowiek zagrażał susłowi moręgowanemu również z powodu apetytu na ciepłe futra oraz ze względów… militarnych. W XIX w. na poligonie koło Niemodlina mieszkała największa znana wówczas kolonia tych zwierząt. Ponoć okrutnie utrudniały życie wojskowym, toteż wypłacano nagrody pieniężne za ich zabicie. Od 2004 r. Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”, Stowarzyszenie Ochrony Przyrody BIOS i Polskie Towarzystwo Przyjaciół Przyrody „pro Natura” we współpracy z ogrodami zoologicznymi w Poznaniu i Opolu prowadzą program reintrodukcji, czyli przywracania susłów moręgowanych, Obecnie można je spotkać na czterech stanowiskach na Śląsku Dolnym i Opolskim. Wiele wskazuje na to, że restytucja zakończy się pomyślnie.

Obcy w natarciu

Nie wszyscy nowi zwierzęcy mieszkańcy Polski to powód do radości, nawet jeśli spotkania z nimi są fascynujące. Mam na myśli gatunki obcego pochodzenia, które bez ludzkiej pomocy nigdy by się u nas nie znalazły. Zwykle bywają przenoszone z daleka, np. z Ameryki Północnej czy wschodniej Azji i nie są w stanie dłużej utrzymać się w nowych warunkach. Części jednak się to udaje, a nawet udaje im się przejść do fazy ekspansji. W takiej sytuacji mówimy o obcych gatunkach inwazyjnych, które są drugą z najważniejszych przyczyn spadku różnorodności przyrodniczej, a nawet przyczyną wymierania rodzimych roślin i zwierząt (pierwszą jest niszczenie siedlisk). Często zdarza się, że obce gatunki na tyle zadomowiły się w środowisku i świadomości, że uchodzą za swojskie. Przykładem może być robinia akacjowa, powszechnie i błędnie nazywana akacją, która do Europy przybyła przed czterema stuleciami.

Przykładem niepożądanego intruza, który niedawno zadomowił się w Polsce, jest babka bycza, pochodząca z dorzeczy mórz Czarnego, Azowskiego i Kaspijskiego. Ryba ta występuje nie tylko w rzekach, ale też w strefie przybrzeżnej, zwłaszcza w pobliżu ujść rzek. Bałtyk, jako najmniej słone morze świata, bardzo przypadł jej do gustu i obecnie można ją spotkać w całym Morzu Śródziemnym Północy oraz w rzekach doń uchodzących. Pojawiła się w końcu lat 80. ub.w., przybyła prawdopodobnie jako pasażer na gapę w wodach balastowych statków. Pierwszego osobnika odłowiono w helskim porcie w 1990 r., ale jego rozmiar sugerował, że przybył do nas minimum trzy lata wcześniej. Cztery lata później babka zasiedliła już całą Zatokę Gdańską, a pod koniec minionego stulecia była już w Zatoce Wiślanej i Pomorskiej oraz w jeziorze Łebsko i dolnych odcinkach rzek uchodzących do Bałtyku, by w 2002 r. dotrzeć do Świnoujścia. Oznacza to, że w zaledwie 15 lat opanowała całe polskie wybrzeże! Obecnie z krajów bałtyckich nie jest notowana jedynie w Danii, choć jej pojawienie się i tam to pewnie tylko kwestia czasu. To ładna ryba, odporna na zanieczyszczenia, u której ojcowie z niebywałą troską oddają się wychowaniu potomstwa. W czym problem? To bardzo plastyczny gatunek, o wysokiej płodności, który po pierwsze konkuruje z rodzimymi rybami i ptakami wodnymi o pokarm (głównie drobne bezkręgowce), a po wtóre eliminuje te pierwsze bezpośrednio, zjadając ich ikrę i narybek. Sama babka ma niewielu wrogów, do głównych jej amatorów należą okonie i dorsze (te są jednak mocno przetrzebione) oraz kormorany i czaple, które nie są na tyle liczne, by zatrzymać ekspansję.

Nieco starszym przybyszem jest szop pracz, który został sprowadzony z Ameryki Północnej jako zwierzę futerkowe lub domowe i uwolniony w kilku miejscach w Europie i Azji. W Polsce szopy notowane były już w latach 50. ub.w. – prawdopodobnie byli to uciekinierzy z hodowli. Problemy zaczęły się dopiero 30 lat później, kiedy te sprytne zwierzęta przekroczyły Odrę (w Niemczech uwolniono je jeszcze przed II wojną światową) i ruszyły zdobywać nowe tereny na wschodzie. Szopy w Europie nie mają wielu naturalnych wrogów, same natomiast, choć są wszystkożerne, chętnie posilają się ptasimi jajami i pisklętami. Szczególnie dolegliwe dla ptaków okazały się szopy w Parku Narodowym Ujście Warty, który słynie z wielu gniazdujących, przelatujących i zimujących ptaków wodno-błotnych.

Szopy są nosicielami pasożytniczego nicienia Baylisascaris procyonis, który do tej pory nie występował w Polsce – mamy więc przypadek, gdy jeden obcy gatunek wprowadza kolejny, co pociąga za sobą liczne szkody. Podobnych przypadków odnotowano więcej, najbardziej znanym jest holenderska choroba wiązów, czyli grafioza, która przeniosła się na Stary Kontynent wraz ze sprowadzonymi z Ameryki ozdobnymi drzewami i w stosunkowo krótkim czasie uśmierciła 99% europejskich wiązów.

Istnieją poważne obawy, że szop może stać się gwoździem do trumny, a przynajmniej bardzo ograniczyć liczebność już i tak nielicznych głuszców i cietrzewi (w obu przypadkach populacja wynosi poniżej 500 osobników!), gdy dotrze do ostatnich redut ich występowania. Jeśli szopy rozprzestrzenią się na południowy wschód kraju, staną się konkurentami żbików, a w konsekwencji mogą dobić resztki dzikich mruczków (zostało ich zaledwie ok. 200 osobników!). W sytuacji, w której wprowadza się odstrzały bobrów, mających pozytywny wpływ na naszą przyrodę, niezrozumiałym jest, czemu obce szopy cieszą się okresami ochronnymi.

Kończąc wątek przybyszów, wspomnę o ptakach, które prywatnie bardzo lubię. Są to bernikle kanadyjskie. Ich pierwsze krajowe lęgi odbyły w 2004 r., a obecnie gościmy od 1 do 3 par każdego roku. To niedużo, ale w Europie Zachodniej bernikla jest gatunkiem inwazyjnym, podobnie jak kazarka egipska, która jest lęgowa w Polsce od 2007 r., w liczbie od 1 do 5 par. To oznacza, że niebawem i u nas zaczną sprawiać kłopoty.

Problem gatunków obcych dostrzeżono w całej Unii Europejskiej (również z powodów gospodarczych). Obecnie finalizowane są prace nad dyrektywą dotyczącą zwalczania i zapobiegania rozprzestrzenianiu się obcych przybyszów. Dyrektywa ma docelowo objąć minimum 50 gatunków, a wśród nich m.in. bernikle kanadyjskie, kazarki egipskie i szopy pracze.